poniedziałek, 27 stycznia 2014

Cześć.

Kochane, przepraszam Was za brak postów i za porzucone komentarze. Tęsknie za Wami bardzo i jestem (cholernie wręcz) ciekawa co dzieje się u Was na blogach. Ostatnio nie mam kompletnie czasu. Mam nową pracę, więc pochłania to dużo czasu i energii. 
Mam nadzieję, że w jak najszybszym okresie znajdę chwilę, będę mogła napisać Wam jakiegoś ciekawego posta, odpowiedzieć na komentarze i w końcu odwiedzić Wasze blogi!
"Focia z rąsi" przed imprezą to rzecz podstawowa!:)
P.S. Mam dla Was jeszcze świetną nowość muzyczną. Jest to zespół z Seattle. Panowie o genialnych głosach, z zakręconymi bitami i świetnymi pomysłami. Choć z ich płyty "Love me" (swoją drogą dość świeżej, bo nawet na YT ciężko znaleźć ich kawałki) mam swojego faworyta (Paper Lion - link do piosenki) tak ta piosenka, którą Wam przedstawię, przekonała mnie kompletnie zakręconym klipem. Wprawdzie w teledysku nie gra wokalista (szkoda, bo jakby takie cuda odwalał na koncertach to pewnie bilety kupiła bym już zaraz!), ale ubawiłam się przy tym do łez. 

Barcelona - Background.
Zwróćcie uwagę na jego miny, jak przebiera nóżkami - na takie drobne gesty. Doszłyśmy z siostrą do wniosku, że jest zgrabniejszy niż nie jedna babka i z tyłu nie powiedziałabym, że to facet. 

Do usłyszenia, ściskam.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

"Teatr Fotografii"

Hej! 
Dzisiaj przychodzę do Was z wielką ekscytacją i zupełnie zwariowanym projektem w jakim miałam okazję brać udział (zupełnie przypadkiem). Uwielbiam takie odjechane, zdecydowanie oryginalne pomysły. Jest to dla mnie coś nowego, jakaś forma wspomnień czy pamiątki. Pewnie wiele z Was nie widzi nic fajnego w takiej sztuce, ale dla mnie im coś jest dziwniejsze tym bardziej przykuwa moją uwagę. Jeszcze kilka dni temu podziwiałam taty zdjęcia (który jako pierwszy został w to wmieszany), dziś ja stanęłam przed obiektywem fotografa Przemka Wiśniewskiego. Nie do końca wiem jak mam Wam to wyjaśnić... Istnieje taka forma teatru jak "Teatr Fotografii". Tylko w tym przypadku spektakle są przekazywane za pomocą fotografii. Tutaj (link) możecie zapoznać się z temat, zobaczyć na własne oczy jak to funkcjonuje i przede wszystkim przejrzeć na prawdę przeróżne i ciekawe zdjęcia. Wydaje mi się, że zaciekawi to szczególnie fanatyków fotografii. Spektakl, w którym wzięłam udział nosi tytuł "Hamlet" (także możecie wyszukać zarówno mnie, jak i mojego tatę pośród tamtejszych postaci). Wiem, że na zdjęciach wyglądam jak dojrzała 40stka. Wiem, że nie są to zdjęcia na okładkę Vogue... ale zarówno efekt postarzenia, jak i dziwny sposób w jaki zostałam ukazana były zamierzone i spełniały w jakiś sposób wizję fotografa. Wiecie co jest w tym najlepszego? Że właśnie taki porąbany, zupełnie inny pomysł cieszy mnie jakbym wygrała milion w totka. Nie te sesje, gdzie wyglądam jak seks bomba. Nie te, gdzie odgrywam niewinną, słodką dziewczynkę, ale właśnie takie, w którym jestem zupełnie inna niż wszyscy, właśnie takie, których nie każdy fotograf by się podjął. Mam w mojej kolekcji "sesję" zupełnie inną niż dotychczasowe. Jest to dla mnie nowe wspomnienie, nowe doświadczenie.
          Tadaaam... przed Wami jedno z wspomnianych zdjęć...

Fotograf: Przemek Wiśniewski.

Na razie mam tylko dwa, które trafiły już do sieci. Na resztę będę musiała poczekać, aż dotrą do mnie z Olsztyna (cały projekt miał miejsce właśnie tam).
W zakładce "idea" na podanej wyżej stronie wyczytałam także bardzo mądry cytat: 


"Moim zdaniem - oświadczył w 1901 roku najsłynniejszy ideolog realizmu literackiego Emil Zola po piętnastu latach amatorskiego robienia zdjęć - nie można stwierdzić, że się coś naprawdę zobaczyło, dopóki się tego nie sfotografowało."



I takim to cytatem żegnam się z Wami gorąco zachęcając do zapoznania się z taką formą teatru. Przyznam się szczerze, że ja pierwszy raz się z takim czymś spotykam i jestem nim zafascynowana. Na pewno będę śledzić na bieżąco. I kto wie... może jeszcze będę miała okazję "zagrać" w jakimś spektaklu. 

Ściskam i czekam na Wasze opinie!:)

czwartek, 16 stycznia 2014

Moja mała fotografia.

Witajcie Kochane,
Dziś pokazuję Wam cząstkę siebie. Jak wyglądam - już wiecie, ale nie miałam jeszcze okazji wspomnieć Wam o mojej pasji. Od ponad roku interesuję się fotografią. Już jako dziecko lubiłam "pstrykać" zdjęcia (albo przez przypadek nieumiejętnie je kasować wraz z zdjęciami studniówkowymi mojego brata :O ), ale przyznam się bez bicia, że aparat dostałam dopiero rok temu. Przewalał się po domu zawsze jakiś, ale zazwyczaj nie było to nic dobrego i nie było to nic mojego osobistego co mogłabym mieć zawsze przy sobie. Bardzo się cieszyłam, gdy się w końcu doczekałam. Towarzyszył mi przez cały rok dosłownie wszędzie. Fotografowałam wszystko - od wszelakich kwiatków, robaków, kamyczków, krajobrazów po każdego członka rodziny i mieszkańca mojego miasta. Wszystkie święta, okazje, wyjścia.
Teraz nie ukrywam stoję trochę w miejscu (choć nadal fotografuje) , bo już moja cyfrówka zaczyna mi z lekka nie wystarczać, a na lustrzankę ciężko jest uzbierać (mam nawet upatrzoną - Nikon D5100 ). Kocham moją cyfrówkę (tak, kocham) najmocniej na świecie, ale już niestety nie raz się napsioczyłam na ostrość (a właściwie jej brak) przy kiepskim świetle, na wolną pracę, na nierozmazywanie tła przy zdjęciach portretowych (niestety aparaty kompaktowe rzadko miewają takie rarytasy, w trybie makro - owszem, w portretowym - już nie koniecznie) i wiele, wiele innych. Przeżyłam z nią na prawdę wspaniały rok. Zawdzięczam jej wiele umiejętności, ale chciałabym nauczyć się jeszcze czegoś nowego. Chciałabym organizować więcej sesji z ludźmi (koleżanki już się niecierpliwią, a z tym aparatem mam wrażenie, że zdjęcia wyglądają jak robione rodem przez starą ciotkę na imieninach). Mam nadzieję, że z czasem dorobię się dobrego sprzętu i będę mogła ruszyć z miejsca z dwojoną siłą. Puki co wertuje książki, "napastuje" moich kolegów-fotografów w celu uzyskania jak największej ilości cennych rad i podziwiam setki, a właściwie tysiące zdjęć przeróżnych fotografików - od tych z mojego regionu po światowe sławy. 
Podobno mówią, że zdolne bestie to nawet aparatem z kiosku zrobią coś niesamowitego, ale dla mnie sama obsługa lustrzanki - obsługa manualna to coś wspaniałego. Ustawianie z osobna ostrości, te wszystkie przysłony, czułości, czasy naświetlania - mnie to po prostu najnormalniej w świecie jara.
Jeszcze wiele, wiele muszę się nauczyć, ale chyba najważniejsze, że lubię to robić, mam do tego zapał i widzę coś w tym wspaniałego. Każde dobre zdjęcie, które oglądam w gazetach, w internecie, na różnego typu wystawach, w książkach uwalnia we mnie setki skrajnych emocji. Podziwiam każdy jego fragment. Na co nie spojrzę widzę to oczyma fotografa, zastanawiam się jakie by wyszło z tego zdjęcia (słowo daje). Dla mnie to prawdziwa sztuka. 
Dziś pokazuję Wam kilka moich prac (wykonanych nikonem coolpix) jeszcze z przed roku. Mam nadzieję, że już nie długo będę mogła pochwalić się lepszymi efektami.
Widzicie we mnie potencjał na fotografa wielkiej sławy?:D Ja mam tylko nadzieję, że będę mogła zdobywać nowe doświadczenia. Nie chcę udzielać wywiadów, chcę po prostu pracować z ludźmi i mieć z tego satysfakcję.



 

 




  


 

 


  


  

 




Niektóre zdjęcia są podpisane - z powodu, że były umieszczane już w internecie i zabezpieczane (a z czystego lenistwa nie chce mi się szukać na dysku przenośnym oryginałów). Mam nadzieję, że któreś przypadło Wam do gustu. Zdaje sobie z tego sprawę, że jeszcze dużo muszę się nauczyć, że wiele mi brakuje i co poniektóre zdjęcia mogą być według kogoś nudne (tu podkreślam, że każdy ma inny gust) - nie spodziewajmy się cudów w ciągu roku.



 „Zdjęcie to wyrażanie wrażeń. Jeżeli piękno nie będzie istnieć w nas samych, to jak w ogóle będziemy mogli je zauważyć?"  

 

 

 

  Ps. Nie ukrywam, że do podzielenia się z Wami moją pasją zainspirowała mnie jedna z moich czytelniczek, która poświęciła swój post jednemu z fotografików - Arkadiuszowi Jankowskiemu. Serdecznie ją pozdrawiam, a tu znajdziecie odnośnik do wspomnianego przed chwilą postu : klik .

  Dodam jeszcze, że w poście podsumowującym rok 2013 znajdziecie kilka zdjęć również przeze mnie wykonanych z Londynu.


  Ściskam i czekam na Wasze opinie! :)

środa, 15 stycznia 2014

Na zakupach po małe minimum.

Cześć!
Dziś poczyniłam niewielkie zakupy w związku z moimi brakami w kosmetykach do higieny/pielęgnacji. Powiem, że na dwa skusiłam się właśnie dzięki blogerkom i głównie vlogerkom. Przypuszczam, że gdybym nie wypatrzyła tych kosmetyków w ich filmikach to pewnie (ba! na pewno!) nie zwróciłabym na nie uwagi w drogerii. Jednym z nich jest olejek pod prysznic z firmy Isana. Nie ukrywam, że zawszę tą firmę omijałam szerokim łukiem, wydawała mi się bardzo sztuczna z chemicznymi zapachami. Dlatego bardzo byłam zdziwiona, gdy ujrzałam go wśród vlogerek (między innymi u Nissiax83, która i tym razem przywiozła go z sobą z Polski). Akurat skończył mi się żel pod prysznic, więc stwierdziłam, że nie szkodzi go wypróbować. Szczególnie, że kosztował 5.59 zł. Także nic nie tracę. O zapachu nie wspomnę... nie pachnie rybą jak wiele dziewczyn stwierdziło, ale daleki jest od ideału. Nie miałam go jeszcze okazji wypróbować przy dzisiejszym prysznicu, bo... i tu w geście rozrzutności postanowiłam kupić jeszcze jeden żel (na usprawiedliwienie dodam tylko, że był równie tani!), na który skusiłam się dzięki ładnemu zapachowi (choć wśród recenzji na kwc znalazłam stwierdzenia : "ludwik", "pachnie mydłem" i inne tym podobne) - mi się na pierwszy rzut nosa podobał. Jest to "Żel+Oliwka" z firmy Lirene o zapachu mango. Nie wiem czy faktycznie tak pachnie, bo jakoś nie miałam okazji wąchać mango...bardziej powiedziałabym, że pachnie męskim żelem pod prysznic, ale mi to w zupełności nie przeszkadza - wręcz przeciwnie. Niestety spotkało mnie już jedno rozczarowanie... Skóra po samym prysznicu nie była jakoś wybitnie nawilżona, ale też nie była wysuszona...Niestety po 10 minutach była i to aż w nadmiarze. Także szybko ratowałam się balsamem do ciała, bo wszędzie było widać białe miejsca... z przesuszenia. Nie wiem czy to efekt jednorazowy, taka gafa, czy on będzie miał takie działanie, ale dam mu jeszcze szansę. Przejdźmy dalej. Drugim produktem, który wypatrzyłam na kanale u Nieesia25 (u Nissiax83 także, pokazywała go nawet w ostatnim filmiku o przywiezionych z Polski kosmetykach, o ilę się nie mylę) jest odżywka z firmy Garnier - Ultra Doux. Odżywka do włosów zniszczonych z olejkiem z awokado i masłem karité. Na kwc znajdziecie wiele pozytywnych opinii na temat tej odżywki, choć ja nie zwracam tak na to uwagi. I nie chcę zapeszać, nie chcę z góry zachwalać, ale użyłam ją dzisiejszego wieczoru i nie mogę zabrać rąk od moich włosów. Faktycznie są milsze w dotyku. Nie puszą się, nie są też obciążone. Czy pomoże moim włosom na dłuższą metę to się okaże, ale potajemnie trzymam za nią kciuki i mam wrażenie, że się polubimy. Dziś czuję się jakbym miała włosy rodem z reklamy. Aż chce mi się nimi machać w każdą stronę :D. Ostatnim produktem, po który właściwie byłam wręcz zmuszona sięgnąć, jest szampon z Head & Shoulders ( Nie wiem jak i gdzie, nie wiem skąd, ale nabawiłam się łupieżu :(( . Nie używam lakieru, nie używam gum, past stylizujących ani żadnych podobnych cudów, nigdy nie miałam takich problemów, aż tu naglę, winowajca jest jeden - któryś z moich dotychczasowych szamponów - zamorduję drania! W ogóle czuje się jakbym zaniedbała trochę moje włosy - zaczęły bardzo wypadać (poratowałam się choć po części moim ukochanym Tangle Teezer), mają bardzo wysuszone pasma, pewnie stąd pomysł na nową odżywkę, żeby choć trochę je podregenerować. Czaję się jeszcze na maskę z Stapiz z serii "Sleek Line". Obiecuję im poprawę.). Nastawiałam się na ten z serii " Procter & Gamble" , a mianowicie "Hairfall Defense - do włosów wypadających", który ma bardzo pozytywne opinie na kwc, ale niestety w moim Rossmannie , w którym akurat robiłam zakupy, towar był bardzo wybrakowany i tego akurat nie znalazłam . Znalazłam za to całą serię innych szamponów z Head & Shoulders. I oczywiście nie mogłam się zdecydować. Wybrałam ten o zapachu zielonego jabłuszka (swoją drogą producent obiecuje nam długotrwale utrzymujący się zapach, ale czytałam to, że to bujdy). Pachnie trochę, a właściwie całkowicie jak te szampony jabłuszkowe dla dzieci (np. z avonu) i kojarzy mi się to z dzieciństwem, dlatego zapach jak najbardziej mi nie przeszkadza. Plącze włosy (sytuacje ratuje odżywka) i pewnie nie działa zbawiennie na włosy, ale Pani w drogerii powiedziała mi bardzo mądrą i przydatną rzecz - szampon ma być dopasowany do skóry głowy, a nie do włosów. Do włosów dopasowujemy odżywki. Nie wiem czy to prawda, ale tym właśnie postanowiłam się sugerować. Cała reszta mnie nie obchodzi - niech tylko zbawiennie rozprawi się z moją dolegliwością. Resztą zajmie się odżywka. 



Takie minimum, potrzebne każdemu, a cieszy. Dziś miałam bardzo ciężki egzamin (który dostarcza zawsze najwięcej nerwów i zabiera dużo czasu), więc choć trochę się odstresowałam. 
A Wy jakie używacie żele, szampony i odżywki? Macie jakieś ulubione? 
Ściskam!

 
Lissie - Shameless

 Trochę głos Lissie w tej piosence przypomina mi Gwen Stefani za młodości ( mniej więcej od roku 2005 (gdy zaczęło się od piosenki Rich Girl) do 2007 (4 in the morning i te klimaty). Zgadzacie się? Ale mimo wszystko bardzo lubię i jedną i drugą wokalistkę, a piosenka chodzi za mną cały dzień.

wtorek, 14 stycznia 2014

Maskara Bourjois - Twist Up The Volume

Cześć Dziewczyny
Dziś wpadam do Was na chwilę z czymś na prawdę wartym polecenia. Moja siostra pod choinką znalazła tusz z firmy Bourjois - Twist Up The Volume. Jest to maskara pogrubiająco - wydłużająca (tak bynajmniej twierdzi producent). Tusz ma przekręcaną szczoteczkę, co daje nam dwa różne efekty. Był to okres po moim nieudanym eksperymencie z przedłużaniem rzęs (pisałam Wam o tym), więc nie miałam ich zbyt dużo, były połamane i osłabione. Siostra z kolei na rzęsy nie narzeka, ma piękne, długie, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc nawet jej marzyły się dłuższe. Pewnego dnia (za namową siostry, która tusz już oczywiście tego samego wieczoru zaczęła testować) postanowiłam maznąć nim rzęsy i doznałam szoku...Tusz nawet moje połamane resztki wydłużył (bardzo wydłużył). Efekt robił na prawdę duże wrażenie (choć nigdy nie ekscytuje się takimi rzeczami). Nie skleił (choć z tym ja rzadko miewam problem, mam jakiś dar do udanego (nawet najgorszym tuszem) malowania rzęs), nadał im ładnego, czarnego koloru. Nie wiem jak z podkręcaniem, bo na to nie zwróciłam uwagi, ale wydaje mi się, że też całkiem nieźle sobie poradził. Dzięki temu zastanawiam się co raz częściej czy go nie kupić. Zastanawiam, bo cena jest (jak to w tej firmie bywa) dość wysoka. Tusz w regularnej sprzedaży kosztuje gdzieś około 45 złotych. Zerknęłam też kątem oka na KWC, gdzie standardowo zdania są podzielone, ale średnia utrzymuje się na wysokim poziomie. Nie chcę tu nikogo namawiać, nie chcę zachwalać, że to odkrycie roku (choć w gruncie rzeczy po tych kilku użyciach zaczynam tak uważać! Na prawdę mało który tusz tak wydłuża robiąc to w dość naturalny sposób - o ile malowane rzęsy mogą wyglądać naturalnie), bo nie chce później zażaleń, skarg czy oskarżeń, że w jakiś sposób kłamię. Ja zawsze powtarzam - każdemu sprawdza się zupełnie co innego. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w moim najgorszym okresie (jeśli mowa o rzęsach) życia zrobił na mnie wrażenie czyniąc moje zmarnowane rzęsy efektownymi. Także kochane, jeśli akurat zastanawiacie się nad kupnem tuszu do rzęs to jak najbardziej kieruję Was do stoiska z Bourjois. Zwróćcie na niego uwagę. Swoją drogą jedna z moim ulubionych vlogerek w swoim jednym z ostatnich filmików powiedziała, że krąży plotka (albo gdzieś wyczytała), że Bourjois produkuje swoje kosmetyki w fabryce Chanel. Nawet zauważyła kilka podobieństw. Czy to prawda? Nie mam zielonego pojęcia. Nie jestem aż takim znawcą kosmetyków. Bądź co bądź - jak każda firma ma swoje rewelacyjne i tragiczne kosmetyki. Ten, według mnie, należy do tych rewelacyjnych. 





  

Ściskam Was dziewczyny i jestem ciekawa czy miałyście doczynienia z tym tuszem i jakie są Wasze spostrzeżenia?  



P.S. Dziewczyny! W Rossmanie do 19 stycznia znajdziecie promocję na ten tusz. Przeceniony jest z 45 na 31.99 złotych. 

środa, 8 stycznia 2014

Z pod notatek.

Witajcie Kochane.
Ja od kilku dni siedzę w notatkach i mam wrażenie, że cały czas stoję w miejscu. Rozpisałam sobie plan na najbliższe miesiące i choć ciężko jest się go trzymać to każdego dnia staram się coś działać. To mnie trzyma w ryzach. Pozwala przetrwać ten okres, nie załamać się.
Moje roczniki matury zdały już dawno, a ja przez własną głupotę ugrzęzłam na tym etapie i będę z nią walczyć dopiero w tym roku. Ale obiecałam sobie, że mimo trudności zrobię to najlepiej jak tylko potrafię. Żebym mogła z dumą powiedzieć sobie "kurde, udało Ci się!".
Gdyby któraś z Was wpadła na równie genialny pomysł nauki w szkole zaocznej to z perspektywy czasu mogę z ręką na sercu odradzić. Wydaje nam się, że to w dziennej jest ciężko. Że nauczyciele nie mają serca. Wymagają od nas Bóg wie czego. Że dużo sprawdzianów, dużo nauki. Że nie mamy dla siebie w ogóle czasu. Na początku nauka w szkole zaocznej była zbawienna... nie ma sprawdzianów, nauczyciele nie przepytują, nie ma prac domowych i nie stawiają jedynek. Chwila zwątpienia przyszła z egzaminami semestralnymi...ale to też nie był jakiś dramat. Ciężko było sobie przypomnieć wszystko z całego semestru, ale to tylko jeden tydzień. Można się zmobilizować i to przetrwać. Brzmi jak idealna szkoła? Dopiero teraz widzę minusy. Będąc na ostatnim roku i myśląc poważnie o maturze. Problem tkwi w tym, że mało kto z naszej grupy o niej myśli. Dlatego nauczyciele jakoś wybitnie nie przygotowują nas do tego wydarzenia. Nie robimy testów maturalnych. Nie przypominamy wiadomości z pierwszych czy drugich klas. Z resztą przy tak niewielu godzinach ciężko jest to wykonać. A więc przynosisz pracę do domu...ślęczysz nad zadaniami maturalnymi, nad testami, nad słówkami z języka angielskiego i zastanawiasz się...za co masz się zabrać, co Ci się przyda na maturze? Nikt Cię przecież nie nakierunkowuje. Toć jesteś dorosła. I jeśli sama nie przysiądziesz do tego to szanse są nikłe, że zdasz. A więc co jest gorsze... dostawać tony testów, zadań i tematów do nauki od nauczycieli (i tu weźmy pod uwagę to, że nie musimy wyszukiwać tego sami) czy siadać nad tonami książek, kserówek (zwykle od koleżanek, które mają to za sobą) i wyszukiwać to, co może się przydać (bo nikt za nas tego nie zrobi), robiąc przy tym testy, zadania i czytając zaległe lektury? Wniosek nasuwa się sam.
Ale wiecie jaki jest tego plus? Że cieszę się, że coś osiągnę własną pracą. Że dużą przyjemność sprawia mi nauka tych słówek z angielskiego (mam konkretny cel i angielski jest u mnie na pierwszym miejscu, i w sumie odliczam dni do tego "celu" a nauka sprawia, że mam zajęcie, sprawia, że nie siedzę i nie myślę o tym, ale w jakiś sposób przybliżam się do tego, staram się spożytkować ten czas, który i tak i tak muszę przetrwać) , rozwiązywanie testów. I choć idzie to powoli (czasami bardzo powoli) to lepiej zacząć teraz niż przed samym faktem. :)
Plusem nauki z wyprzedzeniem jest to, że możesz sobie pozwolić na dzień wolny, gdy nie masz ochoty na naukę; nie masz presji, aby jak najszybciej zapamiętać materiał ; nikt ani nic nie ściga Cię "na wczoraj". Spokojnie sobie czytasz, spokojnie robisz zadania i może to mnie nie zniechęca, a wręcz przeciwnie - motywuje.
W dodatku próbuję "rozbroić" prezent od mojej przyjaciółki. Nie jest to łatwe, bo dostałam książkę w języku angielskim. Więc ślęczę z słownikiem i tłumaczę co drugie słowo. Podobno to najlepsza metoda na naukę języka (gdy nie masz możliwości przebywania z obcokrajowcami). Nie jest to proste, ale człowiek jest tak ciekawy dalszych losów, ciekawy powieści, że mimo zniecierpliwienia siada i dalej tłumaczy słowo po słowie z słownikiem w łapie (bądź elektronicznym) aby choć jedno zdanie zrozumieć. Nie mam pojęcia o czym jest ta książka. Nie pytajcie mnie o to. Jeszcze do tego nie doszłam, bo próbuje przetrwać życiorys poety. Chyba pójdę na łatwiznę i sprawdzę w internecie.
Wiem, że dużo moich czytelniczek podchodzi też w tym roku do matury. I pewnie ma już dość nauki. Ale spójrzmy na to z innej strony... to tylko kilka miesięcy. I musimy dobrze ją zdać, bo wstyd będzie się przyznać znajomym jak napiszemy tylko na minimalną (a nie unikniemy pytań "jak Ci poszło? Na ile procent? Aaa....no ja napisałam na tyle i tyle..." . Zawalczmy o to.

W różnych pozycjach już się uczę. Przy stoliku, na podłodze, na łóżku.
Chodząc w kółko, leżąc, albo w przerwie między serialami.

Plan rozpisany, ale szczerze mówiąc jeszcze ani razu się do niego
nie zastosowałam.

Okładka jest świetna, ale puki co jestem pewna, że na pewno dobrze
zrozumiałam jedynie treść dedykacji na zakładce, która swoją drogą
jest w języku polskim.


Motywuję Was dziewczyny do działań! Nie ma co odkładać na ostatnią chwilę. Czasem warto powalczyć. Prawda? :) Żeby później mieć powody do dumy. Chyba lepiej jest coś zrobić, co nas przybliży do wygranej niż marnować czas leżąc i oglądając TV (jeśli mamy go w nadmiarze). U mnie zajęło to czasu zanim to zrozumiałam. Ale teraz wiem, że warto.
Wracam do książek, testów i mojego ulubionego angielskiego.
Ściskam! 

sobota, 4 stycznia 2014

Podsumowanie 2013 roku.

Witajcie!
Już do Was Babeczki powracam. Trochę było zamieszania, w domu bywałam sporadycznie, ale wszystko (niestety) wróciło do normy i teraz będę miała wolnego czasu aż w nadmiarze. Mam mnóstwo nowych książek do przeczytania, trochę nauki na zbliżającą się sesję i kilka zaległych postów dla Was. Trochę mi tęskno za tym życiem w biegu i bardzo tęskno za przyjaciółmi, którzy wrócili już do swojego miasta. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i mam nadzieję, że już nie długo znów ich zobaczę.
Wam w nowym roku życzę, aby uśmiech z Waszych twarzy nigdy nie znikał, samych powodów do radości a nie smutku, żebyście spełniały swoje marzenia, korzystały z życia i otaczały się samymi wspaniałymi ludźmi.
Ja obiecałam sobie, że zacznę żyć, nie będę go marnować ani się smucić. Puki co kiepsko mi idzie, ale jeszcze mam cały rok do nadrobienia. No i mam jeszcze jedno "postanowienie", ale to już zostawię dla siebie.

 Co mile wspominam z roku 2013? Jakie jest moje podsumowanie?

Przedstawiam Wam mój ulubiony zespół. To jest najwspanialsza rzecz jaką wyniosłam z roku 2013. I mam nadzieję, że w roku 2014 uda mi się zobaczyć ich na żywo! Uwielbiam London Grammar za barwę głosu wokalistki, za teksty i za melodie!

 
London Grammar - Wasting my young years

Co jeszcze wspominam? Pierwszą poważną pracę, którą zajęłam się na dłuższy okres. Nie zawsze było kolorowo, czasem nie chciało się wstawać, a ludzie wkurzali, ale jest to zdecydowanie moje pierwsze, poważnie doświadczenie, no i w porównaniu z innymi pracami było lekko.

W tym roku poznałam też wielu wspaniałych ludzi i odnowiłam stare przyjaźnie. I jest to najcenniejsze co zdobyłam. Uwielbiam moje dziewczyny, wiem, że zawsze mogę na nie liczyć, tak samo jak one na mnie, wygadać się, wypłakać, pośmiać, spędzić niezapomniany czas. Mimo kilometrów, które nas dzielą.

Miałam okazję przeżyć mój pierwszy wyjazd za granice. Była to wyprawa do Londynu (który zawsze chciałam zobaczyć). Pierwszy lot samolotem, pierwsza odprawa, pierwszy szok językowy. Mam tam przyjaciół. I to dzięki nim ten wyjazd był tak udany. Zobaczyłam wiele miejsc. Poznałam ciekawych ludzi. Wydawałam kasę na zakupach, jadłam na mieście i imprezowałam. To był okres, w którym w stu procentach odpoczęłam. Nie musiałam się zamartwiać. Nie ścigały mnie problemy i żal było wyjeżdżać. Londyn sam w sobie bardzo przypadł mi do gustu. Może dlatego, że mimo wszystko lubię żyć w biegu. Nie przepadam za wolnym czasem, bo zaczynam wtedy za dużo myśleć - no i zamartwiać się.





  


Zmieniłam nastawienie do ludzi, do życia i do samej siebie. Staram się nie brać tak wszystkiego do siebie. Próbuje nie przejmować się każdą głupotą. Stałam się bardziej zamknięta w sobie ( w moim przypadku jest to plus niż minus - czasem miałam wrażenie, że za dużo paplam jęzorem) i (pewnie niestety) zaczęłam bardziej myśleć o sobie. O swojej przyszłości, swoich planach, marzeniach i o swoim szczęściu. Wiem, że pewnie zraniłam tym wielu ludzi, wiem, że pewnie ciężko jest się teraz ze mną dogadać, ale nie chce już żyć dla innych. Chcę żyć dla siebie. Uszczęśliwianie ludzi sprawia dużą przyjemność, ale czasem kosztem własnego szczęścia. Jeśli nauczę się żyć w zgodzie z samą sobą to nauczę się tym dzielić, a nie tylko ranić. 

Zmieniłam też gust muzyczny (tu najbardziej cieszy się moja rodzina, która już nie mogła słuchać disco polo - rapu - popu - disco polo ). Ukochany London Grammar już Wam pokazałam, ale w skład mojej playlisty wchodzi również Lana Del Rey,  Lorde i także inni wokaliści (a właściwie ich pojedyńcze piosenki) w stylu : Active Child, Birdy, Lissie, Ellie Goulding , Imany, a także Katy Perry wraz z swoją nową piosenką "Unconditionally" , Jessie Ware, Florence w duecie z The Machine , no i oczywiście moja niezawodna Rihanna. I wiele, wiele, wiele innych, równie zajebistych.

Katy Perry - Unconditionally

Zapomniałabym o jednym z ważniejszych momentów- zdałam na prawo jazdy i już prawie, prawie rok jeżdżę moim Oplem. Wszędzie pojadę, wjadę, wszędzie zaparkuję i nic dla mnie nie jest straszne. Nie trąbią na mnie i nie wyzywają od blondynek. Tak mi się wydaje. Miałam najlepszych instruktorów przed egzaminem i po zdanym już egzaminie (zanim zaczęłam sama jeździć).

Poznałam też co to jest prawdziwa miłość. Jej radość i ból. Wspólnie spędzone chwile, święta i kłótnie. I choć bywało ciężko to nie żałuję, bo były to najwspanialsze lata jakie spędziłam. I które wiele mnie nauczyły. 

No i przede wszystkim zaczęłam prowadzić blog, dzięki któremu poznałam Was! Zawsze można liczyć na Wasze porady czy miłe słowa. I choć czasem znikam to obiecuję, że zawsze do Was wrócę! 

A Wy co mile wspominacie? Co wyniosłyście z tego starego roku? 
U mnie wiele, wiele jest takich chwil, które tkwią w mojej głowie, ale którymi nie koniecznie chce się dzielić lub po prostu w danym momencie gdzieś się ulotniły. Nie udostępniam też zdjęć, bo moi bliscy cenią sobie prywatność. Z imprezy Sylwestrowej jestem jak najbardziej zadowolona. Spędziłam ją w gronie na prawdę fajnych i szalonych ludzi. Wytańczyłam się i starałam cały wieczór uśmiechać. 

Dziewczyny przesyłam Wam buziaki! I do zobaczenia częściej!