środa, 29 października 2014

Cień do powiek Bobbi Brown - "Heather Mauve"

Hej.
Od wielu, wielu lat śledzę blogi i kanały na youtube przeróżnych osób. Zaczynając od lifestylowych kończąc na modowych i kosmetycznych. Przez 10 lat mojej znajomości z formą jaką jest blog przewinęły mi się najróżniejsze rodzaje stron prowadzone zarówno przez dziewczyny jak i chłopaków. Od jakiegoś czasu zaczęły mnie interesować jednak bardziej modowo-kosmetyczne klimaty. Często do zakupu jakiegoś kosmetyku czy części garderoby zachęcały mnie notki albo filmiki innych blogerek czy vlogerek. Nie raz zazdrościłam, gdy widziałam marki z wyższych półek, gdzie przy mojej pensji w Polsce mogłam tylko pomarzyć...nie mówiąc o możliwości zdobycia ich w moim małym mieście. London to miejsce, które otwiera różne możliwości. Za równe rozwoju osobistego jak i możliwości poznania i doświadczenia różnych rzeczy...teatrów, muzeów, ludzi, kultur, jak i ciuchów czy kosmetyków. Tutaj przy nawet minimalnej pensji człowiek jest w stanie pozwolić sobie na odrobinę luksusu. Nic dziwnego, że dostaje kociego rozumu, gdy przychodzi wypłata. Nie mówię, że kupuję tylko markowe ubrania czy kosmetyki...bo to nie prawda. Nie jest mi obcy Primark czy H&M, ale staram się próbować (oczywiście w miarę moich możliwości, powolutku...) przeróżne półki cenowe.
Bobbi Brown jest firmą, których ceny doprawiały mnie ciarków na plecach. Oczywiście znam osoby, które mogły sobie pozwolić na takie firmy jak Chanel, Dior, Mac czy Bobbi Brown...to nie jest reguła, że każdy polak żyjący w naszej ojczyźnie musi przebierać w najniższej półce. Ja, jako nastolatka, bo takową byłam będąc w Polsce, starałam się jednak szukać tańszych odpowiedników, firm, na które po prostu było mnie stać. Mówię tutaj tylko z własnego doświadczenia...zarabiałam i wiedziałam ile na co mogę przeznaczyć.
Będąc tutaj nadal sugeruję się głównie firmami, o których słyszałam same dobroci z ust blogerek i vlogerek... chyba jestem podatna na takie sprawy. Chociażby słynna firma Glosy&Glory, która oczarowała mnie swoim masłem do ciała. Ale to odrębny temat.
Wracając do tematu... w moje ręce ostatnimi czasy wpadł cień z marki Bobbi Brown o numerze 23 "Heather Mauve". Jest on z serii " Shimmer Wash". Na pierwszy rzut oka byłam z lekka przerażona. Nie wiedziałam w jakie klimaty się wpasuje...czy bardziej wieczorne wyjścia czy może na dzienne także się nada. Nie jestem jakąś maniaczką malowania oczu. Zwykle kończy się na kresce i tuszu, ale od czasu do czasu lubię trochę "zaszaleć". Głównie stawiam na brązy. Cień w opakowaniu jest mega świecący, co też sprawiło, że nie byłam do niego przekonana, bo jestem raczej zwolenniczką matowych. Powiem Wam, że po nałożeniu (oczywiście połączeniu z innym...zewnętrzny kącik ciemniejszy, wewnętrzny potraktowany kremem czy beżem, a po środku mój nowy nabytek... łączący te dwa kolory. ) zostałam oczarowana. Jest bardzo delikatny. Efekt świecenia nie jest nachalny. Daje fajne wykończenie. Ja nakładam go bardzo delikatnie, żeby uzyskać efekt ożywienia makijażu oka, przez co kolor cienia na powiece nie jest ciemny, mocny. Myślę, że gdyby go trochę dopieścić to z pewnością i w tej roli by się sprawdził. Trzyma się długo, mimo tego, że nie używam żadnych baz. Nie osypuję się. Brokat nie wala się po całej twarzy. I jeszcze raz podkreślam... nie jest to tandetny, dyskotekowy efekt. Po prostu delikatny, subtelny, perłowy i na takim mi właśnie zależało. Wiem, że panuje moda na Sleek (sama marzę o tych paletach), Naked czy inne marki, ale każda blogerka lubi zawsze zerknąć na coś innego. Na stronie Bobbi Brown cena to 17 funtów. Jak na pojedyńczy cień...no nie wiem sama, nie mam porównania, będąc tutaj dopiero zaczynam wzbogacać swoją kosmetyczkę. Może to nie tak drogo, a może i owszem...zależy kto jak na to patrzy. Na pewno zdania są podzielone.








Kolor to taka kawa z dużą ilością mleka. Idealnie sprawdza się do codziennego makijażu. Czasem mam dni, gdy mam ochotę na makijaż oka, ale delikatny... wtedy ten cień pasuje jak ulał. Właściwie ostatnimi czasy codziennie mam takie dni. Dlatego zachęcam, zachęcam. Jeśli macie możliwości, a jeśli nie to proponuję znaleźć odpowiednik w podobnym kolorze i obowiązkowo perłowy. Teraz uważam, że jest to mój "must have" w kosmetyczce do dziennego makijażu. Nie mówię, że akurat ta marka. Może to być każda inna. Mam na myśli dokładnie ten kolor i to, że jest on perłowy. Wiem, że nie odkryłam Ameryki, ale dla opornych (jak ja wcześniej) powiem, że i z perłowym cieniem można zdziałać coś fajnego. 
Ściskam, Ania. 

6 komentarzy:

  1. Super pomysł na to jeśli ktoś nie ma czasu lub po prostu nie umie wykonać bardziej wymyslnego makijażu oka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, można go w różnej postaci połączyć i uzyskać fajne efekty.

      Usuń
  2. Hej Aniu :) Wczoraj oszalałam i kupiłam cień Mac'a Satin Taupe, a piszę o tym bo bardzo mi przypomina ten kolor. Jako, że maluję powieki na co dzień (jasny beż, średni brąz, kreska) kupiłam właśnie brąz. Wiem, że na pewno będę go używać, więc nie do końca żałowałam pieniędzy. Cienie do powiek są tym kosmetykiem, który ma dość długi termin ważności i na dłuuugo wystarcza. W związku z tym raz na jakiś czas mam zamiar zaszaleć ;) Czekam z niecierpliwością jak ten Bobbi wygląda na powiece ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, szczególnie podkład z Mac'a chodzi za mną ostatnimi czasy, bo potrzebuję czegoś bardzo wytrzymałego na cały dzień pracy, żeby klienci nie pytali się mnie "wszystko w porządku? dobrze się czujesz? wyglądasz na zmęczoną" :D

      Usuń
  3. Też oglądam blogi przeróżnych vlogerek :-) A polska rzeczywistość jest jak listopad - raczej smutna, dlatego zazdroszczę, bo mi zawsze szkoda kasy na kosmetyki ;-) A odcień bardzo mi się podoba :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że mi też w Polsce było zawsze szkoda kasy na cienie - zwykle dostawałam w prezencie. Tutaj trochę inaczej to wygląda. Myślę, że w takim odcieniu na pewno są jakieś zamienniki innych firm...warto poszperać.

      Usuń